Jaki jest ten twój sławny małżonek na co dzień?
» Wesoły, uśmiechnięty, zadowolony i na dodatek optymista.
Niedobrze!
» Mi się wydaje, że bardzo dobrze!
Niedobrze, optymista to (w myśl aktualnie obowiązujących standardów) „odmieniec”. Naprawdę jest ci dobrze z „odmieńcem”?
» Oczywiście!
A co cię w nim ujęło?
» Właśnie to, czego brakuje większości ludzi. Uśmiech, dobry humor, wesoły nastrój.
Długo już jest taki zadowolony?
» Odkąd tylko go poznałam.
To jakaś przewlekła choroba?
» Nie, taki charakter.
Coś podobnego! A ma jakieś wady?
» Nie przypominam sobie… Chyba po prostu nie ma.
No to teraz już w ogóle straciłem wątek. 0 czym to mówiliśmy?
» 0 Sebastianie. Że da się lubić.
Kiedy się poznaliście?
» Trzynaście lat temu.
Czy wtedy też był taki ogromny?
» Owszem, miał swoje dwa metry wzrostu, ale ważył tylko 105 kilogramów.
Tylko?
» No… tylko, bo teraz waży 150 kg.
A nie wygląda na tyle…
» I to jest jego dodatkowa zaleta.
Ale mi się trafiło! Pierwszy raz rozmawiam z kobietą, która w swoim mężu widzi same zalety. Skąd się to bierze?
» Z tego optymizmu. Bądźcie tacy wszyscy, a żony zaczną was chwalić.
Przy okazji zapytam swoją żonę, czy faktycznie o to chodzi. Jak się poznaliście?
» Przypadkiem, jak każdy, kto kiedykolwiek z kimś się poznawał. Chodziłam wtedy z chłopakiem, już 4 lata, ale on był akurat w wojsku, a ja czekałam aż skończy się jego służba. Któregoś dnia moja siostra wybierała się na jakąś imprezę. Rodzice protestowali, nie chcieli puścić jej samej, więc postanowiłam, że pójdę z nią dla towarzystwa, chociaż nie miałam wcale chęci. Ochroniarzem imprezy był Sebastian…
Co na to armia?
» To mnie przypadła rola mediatorki. Wyjaśniłam chłopakowi, że „tamto” to nie było „to”.
Uwierzył?
» A czy miał jakieś inne wyjście?
Rozumiem. I jak potoczyły się „sprawy” już po tej przypadkowej imprezie dla towarzystwa?
» Bardzo szybko. W tym samym roku wzięliśmy ślub, w tym samym urodziło się dziecko, a później… to już zaczęło się normalne życie rodzinne.
Wróćmy na chwilę do przeszłości! Kto pojawił się na twoim ślubie?
» Same King-Kongi! Tak przynajmniej określił członków rodziny Sebastiana jeden z moich kolegów, który występował jako mój świadek. Tam prawie nikt nie mierzy mniej niż dwa metry. A mój mąż jest typem człowieka bardzo przywiązanego do rodziny. U niego liczy się nie tylko żona i dziecko, nie tylko rodzice jedni i drudzy, ale również wujkowie, stryjkowie, ciocie, babcie i tak dalej. Więc kiedy już dojdzie do zjazdu rodzinnego, to przestrzeń, jaką wszyscy zajmują, liczy się nie w metrach kwadratowych, ale w kubikach. Bo poważna część rodziny sięga głowami sufitu.
Ty również jesteś sportsmenką?
» Teraz owszem, bo regularnie uprawiam fitness, żeby mąż nie wybrzydzał, że w domu tylko on jest w dobrej formie, ale gdy się poznaliśmy, nie miałam najmniejszego pojęcia o sporcie.
A to dopiero nieszczęście!
» Też tak sobie pomyślałam i zaczęłam pobierać korepetycje za pośrednictwem telewizyjnego Eurosportu.
I jak się to skończyło?
» Zagrożenie minęło. Sporo się dowiedziałam.
Jak się ma sławnego męża, to nie zawsze widzi się go obok siebie…
» Wiedziałam od początku, że wychodzę za sportowca, a nie za księgowego i liczyłam się z tym, że często nie będzie go w domu, a tam, gdzie się pojawi, będzie podziwiany nie tylko przez mężczyzn.
Udało ci się do tego przyzwyczaić?
» To proste. Jesteśmy szczęśliwi i właśnie przeżywamy drugą młodość.
A kto nosi torby z zakupami?
» Oj, czuję się przyłapana na gorącym uczynku! Nawet ludzie mówią nieraz dla żartu, że „mąż strongman, a pani ciężkie siatki nosi”.
Czy nie mówią, że to jest cecha „bardzo kobieca”?
» Aż tak złośliwi to oni nie są, zresztą jeżeli Sebastian jest akurat w domu, to wtedy bardzo mi we wszystkim pomaga.
Jak w takim razie ty mu pomagasz?
» Jeszcze kilka lat temu, gdy był lekkoatletą, nauczyłam się, jak trzeba się zachować, kiedy on czyni przygotowania do startu. Teraz jeżdżę na zawody strongmanów i wspieram duchowo jego walkę o zajęcie jak najlepszego miejsca. A ponieważ nieźle mu to wychodzi, więc oboje czujemy się usatysfakcjonowani.
Dziękuję za rozmowę
Mirosław Gołąb