Bunt klasy średniej
Obecna sytuacja na rynkach jest również efektem ubocznym globalizacji. To ona sprawiła, że miejsca pracy przeniosły się z Europy, Stanów Zjednoczonych i Australii do obszarów, w których robotnikom za wykonanie pracy płaci się grosze. W rozwiniętych krajach 80 proc. PKB wytwarzane jest w sektorze usług, a to znaczy, że one prawie nic nie produkują. Dostęp do taniej siły roboczej spowodował dezinflację, czyli obniżenie tempa wzrostu cen. Z jednej strony dla obywateli bogatszych krajów to była dobra wiadomość, bo siła nabywcza ich portfeli przez lata pozostawała właściwie nienadgryziona. Z drugiej jednak strony odczuli, że miejsca pracy znikają, a w usługach nie przybywa ich aż tyle, by uzupełnić braki.
Klasa średnia zaczęła się kurczyć, a rządzący zdali sobie sprawę, że jej niezadowolenie może przerodzić się w bunt. Uznali więc, że elektorat trzeba za wszelką cenę udobruchać. Dlatego udostępniony został strumień tanich kredytów, które miały być protezą wynagrodzeń. Mówiąc wprost – pożyczki zamiast płac. Rozpoczęło się niekontrolowane kredytowanie, które co prawda pozwoliło utrzymać dotychczasowy poziom życia, ale kosztem rosnącego zadłużenia. Wszyscy byli zadowoleni – konsumpcja była pobudzana, a popyt nakręcał produkcję. Po raz pierwszy w historii można było stać się bogatym bez inwestowania własnych pieniędzy. Niestety, ta bańka pękła, rozpętał się kryzys, który trwa do dziś.
Po Wielkim Kryzysie lat 30. XX wieku w USA uchwalono ustawę (Glass–Steagal Act), na mocy której banki inwestycyjne zostały oddzielone od komercyjnych. Instytucje udzielające kredytów i przyjmujące depozyty nie mogły
jednocześnie inwestować. Takie rozwiązanie gwarantowało bezpieczeństwo całego sektora finansowego. Bez niego w czasie bessy banki odnosiłyby straty w wyniku spekulacji, co podważałoby zaufanie klientów. W obawie przed bankructwem masowo stanęliby w kolejkach, by wypłacić oszczędności, a takiego exodusu kapitałowego nie przeżyłby żaden bank. Stworzony w ten sposób bezpiecznik działał jednak wbrew interesom finansjery, która chciała się bogacić przez spekulacje. W 1999 roku ^ lobbyści dopięli swego, a bankom W pozwolono na używanie własnych V aktywów, czyli zdeponowanych przez klientów oszczędności, jako kapitału inwestycyjnego, Ioseph Stiglitz, były szef MFW i laureat nagrody Nobla z ekonomii, miał sporo racji, kiedy określił obecny system gospodarczy mianem „kasynowego kapitalizmu”. Fakt, że rynki finansowe przypominają rosyjską ruletkę, jest w dużej mierze winą instytucji nadzorujących politykę gospodarczą rozwiniętych krajów. Kryzys giełdowy wywołany pęknięciem tzw. bańki dotcomów, czyli spółek związanych z internetem pokazał, że Bank Centralny Stanów Zjednoczonych stosuje politykę „hands-off” (ang. łapy precz – przyp. red.), czyli minimalnego zaangażowania w to, co się dzieje na rynkach finansowych, nawet jeśli prowadzi to do katastrofy. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie fakt, że dzisiaj to właśnie od rynków finansowych zależy los gospodarki, a nie odwrotnie. Dopiero niedawno, już na emeryturze, ówczesny szef Rezerwy Federalnej i guru ekonomistów, Alan Greenspan, przyznał się do pomyłki. Rychło w czas.
Spis treści:
Część – 1 https://www.pozycjonowanie-stron-rzeszow.pl/kapitalizm-podczas-zawalu-ekonomia-cz-1/
Część – 2 https://www.pozycjonowanie-stron-rzeszow.pl/kapitalizm-podczas-zawalu-ekonomia-cz-2/
Część – 3 https://www.pozycjonowanie-stron-rzeszow.pl/kapitalizm-podczas-zawalu-ekonomia-cz-3/
Część – 4 https://www.pozycjonowanie-stron-rzeszow.pl/kapitalizm-podczas-zawalu-ekonomia-cz-4/